Wielka radość, wielki smutek.

24 lipca, koło godziny 14 – Magenta bierze ze schroniska najcudowniejszego kociaka pod słońcem.
28 lipca, koło godziny 12 – Kociak zdycha w momencie położenia go na weterynaryjnym stole….

Kiedy w końcu zdecydowałam się wziąć kotka byłam jak wniebowzięta. Gdy tylko dotknęłam go przez kratkę w schronisku zaczął mruczeć głośniej niż traktor. „To jest mój kot!” – pomyślałam. Całą drogę do domu się łasił i mruczał. Dostał najlepszą karmę, miał własna kuwetkę i uwielbiał wygrzewać się na parapecie. Dostał piękne imię Ampersand, bo gdy spał wyglądał zupełnie jak ten znaczek (&). Gdy siedziałam przy komputerze właził mi na kolana, a czasami na ramię (jak papuga) i mruczał do ucha.

Niestety, dzisiaj rano gdy wstałam zobaczyłam cała podłogę w rzygowinach i Amperka próbującego się podnieść. W panice zaczęłam szukać weterynarza otwartego w niedzielę. Znalazłam, jechałam jak najszybciej mogłam. Kotek leżał mi na kolanach i patrzył na mnie tępym wzrokiem co chwilę próbując wbić pazurki w moją rękę, tak jak to robił, gdy był zadowolony. Dotarłam do weterynarza, położyłam kociaka na stole i niestety… Na pomoc było za późno. Nie wiadomo co mu było, albo się zatruł, albo dopadła go jakaś choroba, co szybko wyniszcza kociaka (weterynarz powiedziała, że to nie pierwszy taki przypadek).

Szkoda mi go strasznie… Cieszę się, że przynajmniej te ostatnie dni swojego kociego życia spędził w moim domu, a nie w schronisku.

Pa, maluchu.

Meta