Co za dużo to niezdrowo

Czy pamiętacie ten moment, gdy wszędzie była Anna Dereszowska? W każdym filmie, w każdym serialu, na każdym produkcie w sklepie, nawet każdy audiobook czytała. Aż było pełno żartów typu „Otwieram mikrofalówkę, a tam Dereszowska!”. Był też moment, kiedy miał tak Mariusz Pudzianowski. Właściwie… to każda bardziej znana osoba miała tak przez pewien moment swojej kariery.

Otóż śmiem twierdzić, że taki moment ma teraz Robert Lewandowski.
Tak.

Kiedy wchodzę do sklepu i potykam się o Roberta w skali 1:1 wydrukowanego na kartonie, albo kiedy otwieram lodówkę i zdaję sobie sprawę, że mam Lewandowskiego na puszce Coca-coli, która kupiłam sobie kilka dni temu… albo kiedy włączam film na YouTube i wita mnie reklama nowego smartfona z ów panem – to chyba coś już jest nie tak.

Stara i nie koniecznie już dobra zasada.

Kiedy ktoś jest znany, rozpoznawalny przez każdego i chętnie podpisuje rożne kontrakty reklamowe – to trzeba to wykorzystać. Wiadomo – celebryta to świetny sposób na reklamę każdego produktu lub usługi. Mam jednak takie wrażenie, że w Polsce nie koniecznie umiemy podejść do tego z odpowiednim umiarem. Zamiast korzystać z wszystkich „dostępnych” osób, bierzemy tylko taką, która jest aktualnie „na fali”.

Teoretycznie – czysty zysk. Celebryta tak podbija sprzedaż, że nawet kominki mogą schodzić się jak świeże bułeczki. Tylko…

Dlaczego za dużo to niezdrowo?

A więc wyobraźmy sobie, że zaczyna się sezon na truskawki. Stoiska z wielkim napisem „TRUSKAWKI” namazanym na kartonie pojawiają się wszędzie – pod każdym dworcem, przystankiem, wjazdem do miasta itd. Początkowo są strasznie drogie, ale że bardzo chce się zjeść – kupujemy całymi koszami. Potem cena spada, bo zaczynamy już się nimi przejadać. Pod koniec sezonu, ciężko już jest cokolwiek sprzedać, bo wszyscy mają już dosyć. Kiedy sezon się kończy, nikt nie ma ochoty nawet patrzeć na truskawki.

lewy

Podobnie bywa także z naszymi celebrytami. W którymś momencie po prostu znikają z reklamy, bo już każdy przejadł się ich wizerunkiem. Wtedy jest chwila spokoju i pojawia się nowa supergwiazda, na którą można natknąć się otwierając mikrofalówkę. I tak w koło Macieju.

Jest tylko jedna subtelna różnica między sezonem na truskawki a „sezonem na znana osobę”. W przypadku truskawek jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że sezon jest co roku i że trwa zwykle mniej więcej tyle samo czasu. W przypadku celebrytów, nigdy nie wiadomo ile taki sezon może potrwać… dlatego, kiedy się pojawia, wszystkie agencje reklamowe i marketingowe stają na głowie, żeby wykorzystać ten fakt, póki jest czas.

I najgorsze w tym wszystkim jest to, że nieświadomie (a może świadomie!) napędzają ów sezon i wykorzystują do granic możliwości, tym bardziej przyczyniając się do coraz szybszego końca mody na danego celebrytę.

I puf! Znana twarz znikła. I już prawie nigdy nie zobaczysz jej w żadnej reklamie.

A wystarczyłoby tylko podejść do tego wszystkiego z umiarem…

Chciałabym się doczekać kiedyś takich czasów. Owszem, korzystajcie z każdej znanej twarzy w reklamie, ale nie zamęczajcie nimi jej odbiorców. Wszystko ma swoje granice. A do granicy mody na Lewandowskiego mamy już chyba bardzo blisko.

 

Chciałabym jeszcze w tym miejscu dopisać, że nie mam nic przeciwko żadnemu celebrycie. Życzę wam, aby każdy sukces gonił kolejny i wszystko układało się po waszej myśli. Natomiast co do reklamodawców i producentów – życzę wam odrobiny więcej pokory 🙂 I tak kupimy wszystko, co jest dobre!

Meta